1

niedziela, 13 lutego 2011

Przyjaciele

Gdy złamałem rękę wydawało mi się, że spełniło się moje oczekiwania wyrwania z letargu w jakim tkwiłem. Dzień wcześniej oglądałem "Opowieść Wigilijną". Marzyłem by Ktoś ruszył moim życiem tak samo. By przyszedł choć jeden z duchów i wyrwał z codzienności nawet za cenę cierpienia. Pobyt w szpitalu zmienił mój stosunek do rzeczy i wartości w życiu.
Nigdy nie myślałem, że lekcja jaką odebrałem była tylko jedną z wielu. Teraz przyszedł czas na lekcję numer dwa (albo trzy jeśli liczyć wcześniejszą chorobę która zmusiła mnie do wymiany szafy). Jeszcze pół roku temu marzyłem o czasie. Zwyczajnie o czasie. I samotności. Rano budził mnie telefon kumpla z pracy czekającego, aż dojadę w okolicach południa i zjemy razem obiad. Odmawiałem koleżankom z pracy gdy szły się pobawić by spotkać się z U. Gdy wyłączyłem na dłuższy czas telefon pojawiały się sytuacje gdy ktoś bał się, że coś mi się stało. Miałem jechać w góry i wejść z T. na Rysy, odwiedzić mojego najlepszego przyjaciela. Wieczorami jeszcze przed zaśnięciem dzieliłem się z Nim każdą radością i smutkiem, nawet pustką. Jeszcze tylko "dobranocka" i spać. Do tego dochodziły maile i telefony od K. Jak pojawiała się chwilka piwko z siostrą, czasem film albo choćby wspólne zakupy. No i plany. Plany zacieśnienia kilku innych kontaktów, które z tragicznego braku czasu zaniedbałem
Jeszcze do końca miesiąca siedzę na zwolnieniu lekarskim. Jak to się stało. Mam tyle czasu. Tylko czas. Tyle razy słyszałem, że miłostki przychodzą i odchodzą a przyjaźnie trwają. Że przyjaźń to forma miłości, pięknej bo czystej. W ciszy i pustce piszę to na blogu. Widzę. Widzę tysiące mniejszych i większych spraw, które spieprzyłem. Każdą z nich z osobna. Traktowanie przyjaciół przedmiotowo, jak wibratory emocjonalne. Totalne zaniedbania gdy tylko pojawiały się u mnie miłostki. Olewanie pobytu U. w szpitalu i poważnej choroby a jednocześnie lecenie do niej gdy tylko pojawiał się dół. Zamęczanie najlepszego przyjaciela szczegółami z jakiegoś spotkania z potencjalnym amantem, wspólne analizowanie każdego gestu słowa podczas gdy on chciał po prostu wiedzieć co się u mnie dzieje i podzielić się tym samym ze mną. Zdarzało się gorzej. Zapomnieć o urodzinach najlepszego przyjaciela? Imieninowy prezent wysłany po tygodniu bo akurat tak było wygodniej? Wyłączyłem telefon gdy przyjaciółka miała problem tak poważny, że nie wiedziałem co z nim zrobić? Bycie przyjacielem Bombika to prawdziwe "żyć nie umierać".
Lekcja numer trzy jest takim niesamowitym zbiegiem okoliczności, że prawie wykluczam zbieg. Wszystkie z celowo wymienionych tu postaci w okresie od połowy grudnia do stycznia poznały nowe osoby i zaczęły budować związki. Wszyscy jak leci od najlepszego przyjaciela po siostrę. Pięć osób dokładnie w tym samym momencie! Po raz pierwszy poczułem samotność. Zasłużyłem na nią choć żadna z tych osób nie miała na celu zerwać ze mną kontaktu. Po prostu wyszło tak, że w jednym momencie słusznym prawem więcej uwagi poświęciła budowaniu miłości. Dzięki  temu bez utraty nikogo mogłem poczuć się naprawdę sam. Dzięki temu miałem okazję zauważyć, że moim bliskim otoczeniu jest ktoś z kim już dawno powinienem wejść w bliższą relację. Dzięki temu wreszcie zrozumiałem jakim hujowym przyjacielem czy kumplem jestem ja. Poniżej jakichkolwiek standardów.
Jedna z najlepszych lekcji. Dziękuję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz