Tak! Jeszcze nie maratończyk choć to kwiestia czasu - najbliższych tygodni. Dziś przebiegłem Warszawę na całej długości, bigłem przy Wiśle tak daleko jak tylko jestem w stanie. To niepowtarzalne uczucie. Gdy biegniesz daleko najpierw jest kilka kilometrów gdy się rozgrzewasz, łąpiesz rytm i przestajesz czuć zmęczenie. Potem przychodzi ten fajny stan zwany (np. Glover) uniesieniem biegacza. Czujesz się lekki, jak piórko, możesz myśleć o czym chcesz a każda myśl, dzwięk, widok niesie skojarzenia. Czujesz, że jesteś we właściwym czasie i miejscu - tylko tu i teraz jest Twoje życie i jesteś z niego zadowolony. Tak skrótowo spróbowałem opisać ten stan ale najlepiej poznać go na własnej skórze. Na koniec uniesienie znika i zaczyna się walka z własnym ciałem. Tu trzeba uważać i siebie znać, ocenić czy ból w kolanach nie skończy się kontuzją, czy to jeszcze zmęczenie, któremu nie można się poddać czy też wycieńczenie, mogące zakończyć się omdleniem. Z długimi dystansami nie ma żartów. Dziś planowałem jeszcze dłuższy dystans bo poza zmęczeniem organizm nie wysyłał mi jakichś niepokojących sygnałów, brakowałomi jednak środków na zakup batonika czy wody a czułem że jeszcze chwila i będę musiał uzupełnić cukier i ugasić pragnienie - stąd kiedy jeszcze miałem zapas sił przerwałem bieg. No a teraz konkret czyli odczyt z zegarka:
dystans: 26,58 km
czas: 3:09 h
spalone kalorie: 2310 kcal
Największe wrażenie zrobiło na mnie przebiegnięcie mostu Siekierkowskiego. Filary podtrzymujące konstrukcje są tak gigantyczne, że gdy spojrzałem w górę odezwał się mój lęk przestrzeni. Niesamowity widok.
pełen podziwu za te 26 km
OdpowiedzUsuń